|
DOMEK NA FOCZEJ 17 167 i was born to run i don't belong to anyone DOMEK NA FOCZEJ 17 167 i was born to run i don't belong to anyone | Ta sobota od samego rana nie była dla Mariki dobrym dniem. Najpierw o nieludzkiej godzinie, ósmej trzydzieści, obudził ją kurier – a że paczka była dla niej, więc jej zależało, ale nikogo innego nie było w domu, musiała wstać. Później nie mogła już zasnąć, więc postanowiła zrobić sobie kawę, żeby mieć złudzenie rozbudzenia się. Oczywiście po drodze rozsypała ziarenka, żeby nie było za słodko. Pod prysznicem cudem się nie przewróciła, wpadając w poślizg, a na sam koniec prawie spóźniła się na autobus do Gdańska. Po porannych przygodach chyba najrozsądniej byłoby w ogóle zrezygnować tego dnia z zajęć tanecznych, ale cóż, mądry Polak po szkodzie. W początkowej fazie zajęć zdążyła już całkiem zapomnieć o dzisiejszym pechu, bo wszystko szło zgodnie z planem i wychodziło jej całkiem dobrze. Aż do momentu, gdy postanowiła spróbować jednej z figur, która zawsze była dla niej wyjątkowo problematyczna. Jedyne, co zapamiętała z tego momentu, to kłujący ból w kostce, który uniemożliwił jej podniesienie się z parkietu. Zdecydowanie wyglądało to kiepsko i lekko ją przeraziło. Ból, co prawda, minimalnie zelżał po pierwszej fali, ale wciąż nie na tyle, by mogła swobodnie chodzić. Trudno było jej wyobrazić sobie, by w takim stanie mogła dotrzeć samodzielnie do Selkiewa (ledwo sama się przebrała), ale raczej nie miała alternatyw – na rodziców musiałaby czekać kilka długich godzin. Siedząc więc w jakimś korytarzu w swojej szkole tańca, próbowała obmyślić plan powrotu, przeglądając Instagrama. Choć była mocno zdesperowana, były na tym świecie osoby, których wolałaby nie prosić o pomoc – należała do nich Pola Szawuła. Prawda była taka, że na ten moment nastolatka była jedyną opcją dla Mariki, więc uznała, że warto schować dumę do kieszeni i po prostu do niej napisała, nakreślając swoją sytuację. Istniało, rzecz jasna, ryzyko, że Pola ją oleje, ale chyba na szczęście miała dobry dzień, bo niedługo później Aramowicz kuśtykała już w kierunku jej samochodu, a gdy wreszcie usadowiła się w fotelu, odetchnęła głęboko. – Cześć. Dzięki za pomoc – rzuciła od razu, bo co jak co, ale teraz zwyczajnie nie wypadało być niemiłą. @Pola Szawuła |
|
|
DOMEK NA FOCZEJ 18 172 nie wiem, ja nie mam recepty na szczęście nie wiem, ni licencji na inteligencję DOMEK NA FOCZEJ 18 172 nie wiem, ja nie mam recepty na szczęście nie wiem, ni licencji na inteligencję | #4Dzień Polki wyglądał normalnie - tak jak normalnie może wyglądać jej dzień. Z samego rana zaraz po wypitej w samotności kawie i papierosku siadła do przeglądania notatek, ogarnęła jakieś prace domowe na przyszły tydzień, a przynajmniej to wszystko co miała już zapowiedziane. Chwila przerwę na odcinek "The Office" bo przecież trzeba było zachować higienę pracy. No, a co mogła robić o takiej godzinie w Trójmieście? Oczywiście, że miała zajęcia rozwijające z biologii, bo przecież nie wystarczyło milion arkuszy maturalnych od pani profesor, potrzebowała jeszcze korków z biologii i chemii. No nic. W sumie to wrzuciła tylko zdjęcie z kubkiem kawy z Costy i wrzuciła na instastory, a potem poszła na zajęcia. I jej mina, kiedy po godzinie wychodziła z budynku i zobaczyła wiadomość od Mariki. W sumie nie wiedziała, dlaczego Aramowicz miała do niej jakiś problem, ale jako, że Apolonia miała w większości wyjebane na takie sprawy to po prostu odnosiła się w podobnym tonie do młodszej "koleżanki". Tylko, że oprócz tego Pola była miękką dupą i skoro ta wyjaśniła jej jaka jest sytuacja to Szawuła nie byłaby sobą, gdyby jej nie pomogła. Westchnęła tylko głośno sama do siebie, wsiadła do swojej czerwonej strzały i chwilę potem była już pod wskazanym przez Marikę adresem. Wrzuciła na luz, nie gasząc silnika i tak sobie czekała, aż dziewczyna doczłapie się do miejsca pasażera. - Cześć, nie ma sprawy - rzuciła i uśmiechnęła się krzywo, tak trochę nieporadnie, bo sytuacja była bądź co bądź niezręczna. - Nie trzeba cię na jakiś SOR zawieźć? - spytała niepewnie, wrzucając wsteczny bieg. @Marika Aramowicz |
|
|
DOMEK NA FOCZEJ 17 167 i was born to run i don't belong to anyone DOMEK NA FOCZEJ 17 167 i was born to run i don't belong to anyone | Czuła się co najmniej dziwnie, prosząc o pomoc akurat Polę. To nie tak, że się nie lubiły – między nimi była jakaś dziwna rywalizacja na poziomie intelektualnym, co w sumie było dziwne, bo nawet nie chodziły razem do klasy. Co więcej, Pola była rok starsza, więc chyba znajdowała się na wygranej pozycji. Gdyby nie fakt, iż nie były zbyt entuzjastycznie nastawione do wspólnego spędzania czasu, może nawet mogłyby się polubić. Dzisiaj jednak Marika znalazła się w sytuacji, w której musiała odrzucić na bok sympatie lub ich brak i zwrócić się o pomoc do starszej, bądź co bądź, koleżanki. Odetchnęła z ulgą, gdy Pola postanowiła jej pomóc. Nie miała wcale pewności, że to zrobi, choć sama pewnie postąpiłaby podobnie – w życiu zdarzały się bowiem sytuacje, w których zwyczajnie wypadało być człowiekiem. Jeśli jednak chodzi o Szawułów, to Mari dogadywała się jednak lepiej z Adaśkiem, choć przecież w dzieciństwie totalnie go nie znosiła. Cóż, może na cieplejszą relację z Polą też była jeszcze szansa? Usadowiła się wygodnie w fotelu, próbując jak najmniej ruszać stopą przy korygowaniu pozycji. Ból był dość uporczywy, jednak miała nadzieję, że przejdzie sam, bez interwencji lekarza – chyba że ojca, ale on miał chyba dzisiaj dyżur, a na dodatek nie był ortopedą. – Nie, nie, chyba przejdzie samo. Po prostu źle upadłam, stopa wygięła mi się pod jakimś dziwnym kątem, no i czuję taki kłujący ból, ale nie puchnie ani nic, więc chyba spoko – stwierdziła, bo choć nie była ekspertką, to wiedziała, że jak puchnie – jest źle. Obrzęk mógł oznaczać nawet złamanie, ale tak źle z nią chyba nie było, skoro wydostała się jakoś o własnych siłach ze szkoły i wgramoliła się do samochodu. Podróż do Gdańska nie miała zająć im zbyt wiele czasu, ale głupio byłoby spędzić go na milczeniu. Nie wiedziała zbytnio, o czym rozmawiać z Polą. Na pewno nie zamierzała podejmować względnie uniwersalnego tematu, jakim była szkoła, bo jednak taka rozmowa w ich przypadku mogła potoczyć się różnie. – Mam nadzieję, że litość do mnie nie pokrzyżowała ci żadnych planów w Gdańsku? – upewniła się, bo gdy pisały, Pola wspominała coś o zajęciach, ale może miała jeszcze inne pomysły na spędzenie czasu w większym mieście? |
|
|
DOMEK NA FOCZEJ 18 172 nie wiem, ja nie mam recepty na szczęście nie wiem, ni licencji na inteligencję DOMEK NA FOCZEJ 18 172 nie wiem, ja nie mam recepty na szczęście nie wiem, ni licencji na inteligencję | Trzeba przyznać, nie była to codzienna sytuacja, ale znowu Szawuła nie miała zamiaru się nad tym jakoś za bardzo rozwodzić. Dobra, nie miały z Mariką najlepszego kontaktu, ale Polka nie widziała się w scenariuszu, w którym zostawia ją z obolałą kostką w trójmieście. Nie umiałaby spojrzeć pani od angielskiego w oczy. Dlatego po chwili zawahania odpisała, że spoko luz nie ma sprawy. I tak znalazły się w jednej z bardziej niekomfortowych i po prostu niezręcznych sytuacji, w jakiej dwie nastolatki nie pałające do siebie szczególną sympatią mogły się znaleźć. Co prawda droga z Gdańska do Selkiewa nie była długa, ale jednak przez ten czas będą skazane tylko i wyłącznie na swoje towarzystwo, zamknięte w czterech ścianach czerwonej audicy, którą Pola mknęła jak strzała w gąszczu innych śpieszących w różne strony samochodów. W sumie sama Pola nie wiedziała jak to wszystko wyszło. Może po prostu nie zgrywały się charakterami? Trudno powiedzieć. I może nie warto tego rozkminiać? Tylko problem z Polą był taki, że właściwie ona wszystko lubiła rozkładać na czynniki i analizować, szczególnie sytuacje dla niej samej pozbawione były sensu. - No, okej - rzuciła w sumie, bo co więcej mogła powiedzieć? Raczej niewiele. A coś było trzeba, bo ta cisza sprawiała, że czuła się okropnie. I jakoś tak głupio jej było podkręcić radio, jak to się robiło w filmach, kiedy atmosfera była tak ciężka, że można było ją nożem ciąć. Dlatego nerwowo trochę stukała palcami o powierzchnię kierownicy, chcąc wypełnić CZYMKOLWIEK ciszę. Na szczęście Marika okazała się mniej nieporadna społecznie od Apolonii. - Nie, nie spoko. Nie miałam w planach nic więcej poza zajęciami - odpowiedziała, uśmiechając się przy tym do młodszej koleżanki, ale jednak do przedniej szyby, w końcu dalej prowadziła. No dobra, czas, żeby i ona wykazała się swoimi umiejętnościami prowadzenia całkiem normalnej rozmowy z drugim człowiekiem. - Od dawna tańczysz? - zagadnęła, jedynie na chwilę zerkając w jej stronę. |
|
|
DOMEK NA FOCZEJ 17 167 i was born to run i don't belong to anyone DOMEK NA FOCZEJ 17 167 i was born to run i don't belong to anyone | W relacjach z rówieśnikami Marika często zapominała o tym, że mogła zagrać kartą matki-nauczycielki, choć zdarzyło jej się to wykorzystać raz czy dwa. Wiadomo, pani Aramowicz nie wystawiłaby nikomu słabej oceny tylko dlatego, że pokłócił się z jej córką, ale jednak w szkole zdarzały się tłumoki, które brały taką opcję za możliwą. Najczęściej były to dzieciaki, którym zależało na dobrych ocenach, więc wolały po prostu nie podskakiwać. Działało to też jednak w drugą stronę – wielokrotnie znajomi przyłazili do Mari, prosząc, żeby pogadała z matką o jakiejś lufie albo przełożeniu sprawdzianu. Raczej się w to nie bawiła, bo mama nie była wtedy zadowolona. Będzie teraz dłużna Poli, przynajmniej w swoim mniemaniu, ale i tak była jej wdzięczna. Nie doczłapałaby się do domu komunikacją, a siedzenie i czekanie na zbawienie w postaci rodziców, bez jedzenia i picia, ze słabą baterią w telefonie, nie było ciekawą opcją. Serio, mogła przewidzieć już rano, że to nie był jej najlepszy dzień. Marika również nie umiała wskazać powodu, dla którego się nie dogadywały. Pewnie nie miały nawet do tego zbyt wielu okazji, bo choć dzieliły znajomych, to jednak chodziły do innych klas, więc na przykład w szkole nie widywały się zbyt często. Ewentualnie gdzieś poza szkołą, ale nawet, jak bywały na tych samych imprezach, to wcale nie musiały przebywać stricte w swoim towarzystwie. Słysząc pytanie o taniec, zamyśliła się na moment, licząc pewnie w myślach. Niby taniec ją pasjonował i to od dawna, ale nie umiała powiedzieć tak z marszu, kiedy poszła na pierwsze zajęcia. – Od szóstego roku życia, ale z przerwami, bo byłam głupim dzieckiem i łatwo się zniechęcałam – przyznała, bo pewnie wystarczyło jej pokłócić się z koleżanką, żeby stracić ochotę na dalsze tańce. – Ale poniekąd zawdzięczam to mamie, bo ona mnie cisnęła, żebym jednak to kontynuowała. Tak serio-serio to zabrałam się za to z siedem lat temu i cały czas zastanawiam się, w jakim miejscu byłabym dzisiaj, gdyby nie przerwa. Westchnęła, ale zaraz machnęła ręką, nie zamierzając się nad tym rozwodzić. – A ty co robisz w wolnych chwilach? Bo nigdy nie pytałam chyba... |
|
|
DOMEK NA FOCZEJ 18 172 nie wiem, ja nie mam recepty na szczęście nie wiem, ni licencji na inteligencję DOMEK NA FOCZEJ 18 172 nie wiem, ja nie mam recepty na szczęście nie wiem, ni licencji na inteligencję | Pola w sumie trochę miała gdzieś to, że jej mama była nauczycielką w ich szkole, nawet jeżeli miały razem lekcje. Uczyła się dobrze, więc nie potrzebowała "wtyki" w postaci znajomości z córką pani profesor Aramowicz, a poza tym nie była na tyle głupia, aby wierzyć, że mama Mariki byłaby zdolna do narażenia własnej kariery to Marika się z kimś tam nie dogaduje. Na tych, którzy myśleli podobnie, mogła jedynie spojrzeć z ukosa i z politowaniem. Zresztą, Pola raczej krytycznie patrzyła na coś takiego. Owszem, nie była chamska i raczej pomagała znajomym na sprawdzianach albo zawsze udało jej się po prostu zapamiętać jakie zadania były na ostatnim sprawdzianie z matmy, ale poza tym to ona sama wolała zdobywać oceny uczciwie. Dlatego chyba nie mogła sobie przypomnieć kiedy i czy w ogóle kiedykolwiek w swojej karierze dostała jedynkę. Może to po prostu kwestia tego, że jedna uprzedziła się do drugiej? Szczególnie, że Pola często spotykała się z brakiem sympatii z powodu porównań frywolnie rzucanych przez nauczycieli w ZSM. No komu by na nerwy nie działało, ciągłe porównywanie do jakiejś Szawuły. Niech się baba wypcha tymi swoimi ocenami. No cóż, w życiu nie można mieć wszystkiego, co nie? Musiała przyznać, że była pod wrażeniem. W sumie może nawet trochę zazdrościła jej tego, że miała swoje hobby, któremu mogła się poświęcić. Ona nie miała na podobne ani czasu, ani pomysłu. - Wow, to sporo czasu, naprawdę. Ale fajnie, chyba mało kto ma jakieś ciekawe hobby - wyraziła swój szczery podziw. I jej się zrobiło głupio, kiedy odbiła piłeczkę, bo przecież wypadało, a Pola miała się zapaść pod ziemię. - W sumie nie wiem, nic specjalnego. Jakiś netflix, książka, kiedyś chodziłam na lekcje gry na keyboardzie, ale potem jakoś pojawiły się te wszystkie olimpiady, matura, korki z wszystkiego i tak o - jezu Pola, jaka ty jesteś żałosna, pomyślała, zaciskając mocniej palce na kierownicy. |
|
|
DOMEK NA FOCZEJ 17 167 i was born to run i don't belong to anyone DOMEK NA FOCZEJ 17 167 i was born to run i don't belong to anyone | W końcu były w czymś podobne: Marika nigdy nie chciałaby zdobywać żadnych ocen „po znajomości”. Po pierwsze, to żadna satysfakcja (a dla Aramowicz ten aspekt był całkiem ważny), po drugie, to słabo procentuje na przyszłość. Choć nie było to popularne podejście wśród nastolatków, Mari miała świadomość, że uczy się dla siebie. Jasne, w szkole było całe mnóstwo przedmiotów, które nigdy jej się nie przydadzą, ale mocno koncentrowała się na tych, które będzie zdawać na maturze. Później będzie pewnie jedną z uczelnianych kujonek, które nie rozumieją ściągania na egzaminach, bo kierunek studiów wybiera się dla siebie. No, z jednej strony coś w tym było, choć pewnie zależy to trochę od kierunku studiów. Tam, podobnie, jak w liceum, było parę przedmiotów, które niekoniecznie wpasowywały się w wybraną drogę. Nie znosiła być porównywana do kogokolwiek. Działo się to przez całe jej dzieciństwo – najpierw mama porównywała ją z grzeczniejszymi dziećmi sąsiadów, później z tymi bardziej utalentowanymi, chętniej sprzątającymi swój pokój, wreszcie rzadziej chodzącymi na imprezy. Może i nie czuła się gorsza, nie wpędzało ją to w kompleksy, ale po prostu czuła się wściekła, gdy matka wiecznie miała do niej jakieś „ale”. Nawet wtedy, gdy dawała z siebie wszystko. Wzruszyła ramionami, bo rzeczywiście, niewiele osób w ich wieku mogło pochwalić się jakąś zajmującą pasją. Nie chciała ich jednak oceniać, bo nie uważała, by czyniło to kogokolwiek mniej wartościowym i nie chciała tak brzmieć. – Nooo i właśnie dlatego boję się matury. Pewnie nie będę miała czasu na nic innego – skrzywiła się lekko. Była w drugiej klasie i w sumie nigdy nie musiała ślęczeć całymi dniami nad książkami, żeby zgarniać dobre oceny. No ale klasa maturalna to już jednak inny vibe, a jak matka nie będzie jej widywała regularnie uczącej się, to Marika będzie musiała znosić regularne suszenie głowy. – Ja trochę ogarniam pianino, aaale chyba wolę słuchać, jak inni grają. Znaczy, granie też sprawia mi przyjemność, ale zawsze brzmi to dla mnie tak nijak – uśmiechnęła się lekko. Może i znała swoją wartość, nawet mimo zrzędzenia matki, ale samokrytyki też jej nie brakowało. |
|
|
| |