Słońce paliło niemiłosiernie. Ziemia była wysuszona na pieprz i popękana niczym zszarzała porcelana. Na czymś, co w czasie urodzaju mogło być grządką, klęczała kobieta. Była w średnim wieku; twarz miała pulchną i ogorzałą od słońca. Spracowane dłonie próbowały przy pomocy małej łopatki rozłupać ziemistą pokrywę. Tuż obok bawiła się płomiennowłosa dziewczynka. Szeroki uśmiech zdradzał, że słońce wcale jej nie przeszkadza; całą zakurzona ganiała kolorowego kundelka, który umykał, poszczekując wesoło, gdy dziewczynka była o krok od niego.
Kobieta podniosła głowę i z uśmiechem przyglądała się córce.
- Jaga, podaj mi proszę wody.- Poprosiła, siadając na ziemi.
Dziewczynka zatrzymała się na moment, zaraz jednak pognała w kierunku studni, a za nią podążył kundelek. Z wielkim wysiłkiem dziecko poczęło wyciągać wiadro z pomocą kołowrotka. Wszyscy dookoła mieli już na swoich działkach przyłączenie do kanalizacji. A jej jakoś ta woda inaczej smakowała niż ta ze studni.
Zgrabnym ruchem, smukłe palce zgięły, a następnie zerwały łodygę ciemierzycy. Jej obszerne liście wypełniały już niemal cały koszyk, jednak wiele modlitw ostatnio wnoszonych było o zdrowie. Nic tak nie łagodziło bólu głowy, jak zapach owej rośliny.
Podniosła się niespiesznie i przyłożywszy dłoń do pleców, odgięła się nieco do tyłu. Po całym dniu na działce czuła się zmęczona, ale zadowolona. Dłonie i kolana miała ubrudzone od ziemi, a kark spieczony słońcem jednak twarz zdobił uśmiech zadowolenia.
Wróciła ostatnim PKSem, a odległość od przystanku pokonała, unikając wzroku swoich sąsiadów. Oni w jej stronę z resztą też niezbyt chętnie zerkali. Gdy dotarła do mieszkania, wyłożyła ostrożnie zawartość koszyka na pergaminy:
Rosopaść na liszaje i brodawki, jagoda na rozstrój żołądka, krwanik, piołun i podbiał. Miała jeszcze dużo pracy tego wieczora. Bogowie może i są łaskawi, kto jak kto, ale ona wierzyła w ich moc. Chciała jednak mieć pewność, że ci, którzy zanoszą swe modlitwy o zdrowie, otrzymają jakąkolwiek pomoc, nim ich modły dojdą do tych na górze. W końcu psie głosy nie idą pod niebiosy.
Kobiety w rodzinie Jagi od lat uważane są za wiedźmy. Nie każda ma jednakowy dar, jedne podobno widzą przyszłość, inne znów potrafią dłonią uleczyć. Rzecz jasna, każdy wierzy, w co chce, ale nawet największym sceptykom zdarza się wpaść po zioła (całkowicie legalne!!!), gdy problem z kładzeniem się do łóżka lub podnoszeniem w łóżku się pojawia. Czy to wszystko prawda? Nie Jadze oceniać. Ona swoje wie.
Jaga zawsze była dziwna. Twierdziła, że nie do siebie mówi, a do tych zbłąkanych dusz.
Ojciec jej pijak był, ale ręki na nich nigdy nie podniósł. Matkę Jagi poznał w czasie służby wojskowej, kiedy służył na Łużycach. Sprowadzili się do miasta i kobieta długo cierpiała nad tym, że nie ma już gospodarki. Od władz PRL dostali działkę i to musiało im wystarczyć. Ojciec zmarł, gdy dziewczynka miała lat 15, a matka niecałe 2 lata temu, zostawiając dziewczynę samą na świecie.
Jaga uczyła się dobrze. Zwłaszcza biologia i chemia łatwo wchodziły jej do głowy. Dzięki temu ostatecznie zdecydowała się na studia takie, a nie inne i mogła pochwalić się tytułem magistra. Ale nie pracowała w zawodzie. Podjęła pracę bliżej natury, a zdobytą wiedzą wykorzystywała przy swoim dorywczym zajęciu.
Niektórzy sąsiedzi uważają, że Jaga albo sprzedaje zioło albo sprzedaje samą siebie. Bo te baby o Jeziorańskich to zawsze dziwne były.