Góra Dół
Selkiewo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

https://selkiewo.forumpolish.com/t234-ernest-domanskihttps://selkiewo.forumpolish.com/t284-czesc-zostawilem-bluze-nie-wiem-czy-pamietaszhttps://selkiewo.forumpolish.com/t297-halo-ernesthttps://selkiewo.forumpolish.com/t298-ernest-domanskihttps://selkiewo.forumpolish.com/f136-pietro-czwarte-m-31https://selkiewo.forumpolish.com/t305-domenoficjalnie
Ernest Domański
Sob Sty 02, 2021 12:33 am
Ernest Domański
Ernest Domański
Ernest Domański VcEhZsbErnest Domański SEgaMliErnest Domański ERllReXErnest Domański IMW11qZErnest Domański 76TzViLErnest Domański DfkcC3fErnest Domański U2Oy7NAErnest Domański Vb86KzzErnest Domański TYiZM5a
BLOK NA MAGELLANA
będę nakurwiał do utraty tlenu
19
191
los nas wepchnął w swe ramiona,
będę niósł cię, a ty tylko przytul się i schowaj
Ernest Domański VcEhZsbErnest Domański SEgaMliErnest Domański ERllReXErnest Domański IMW11qZErnest Domański 76TzViLErnest Domański DfkcC3fErnest Domański U2Oy7NAErnest Domański Vb86KzzErnest Domański TYiZM5a
BLOK NA MAGELLANA
będę nakurwiał do utraty tlenu
19
191
los nas wepchnął w swe ramiona,
będę niósł cię, a ty tylko przytul się i schowaj
Ernest Jan Domański

data urodzenia: 31/08/2002

miejsce urodzenia: Gdańsk

cechy charakteru: leniwy, mistrz pióra, miłośnik muzyki

orientacja: hetero

stan cywilny: kawaler

miejsce zamieszkania: Plaża Zachodnia - ul. Focza

zawód, miejsce pracy: sprzedawca w Żabce

edukacja: ZSM (liceum), human, klasa maturalna

w Selkiewie od: mniej więcej szesnastu lat

Witaj nieznajomy, pytanie do ciebie mam


Ścieżka 1
jedno wiem na pewno, nic nie przyjdzie samo
nie martw się o mnie, dam sobie radę, mamo


Fascynujące, że możemy tak wiele wywnioskować o danej osobie, jedynie na podstawie jej głosu. Możemy wyczytać z niego wszystkie emocje, jakie towarzyszą przy wypowiadaniu mniej lub bardziej znaczących słów. Barwa, szybkość wypowiedzi i nasilenie, to wszystko buduje nam zarys postaci, jej uczucia i myśli.
Wymyśl sobie teraz jedno, krótkie zdanie. Obojętnie jakie, może być skierowane do ukochanej osoby, do wroga, do przyjaciela... chociaż równie dobrze może opowiadać o tym, co zjadłeś dziś na obiad. Masz? Świetnie. Teraz spróbuj kilkakrotnie wypowiedzieć je na głos, jednak za każdym razem, z inną intonacją. Widzisz? Te same słowa, a dzięki odpowiedniej modelacji głosu brzmią różnie. I wystarczy dodać do tego odpowiedni bit i powstanie coś pięknego, wartego uwagi i przesłuchania.
Muzyka towarzyszyła mi już od wczesnych lat dzieciństwa. Pamiętam, jak mając bodajże pięć czy sześć lat, każda z moich wypowiedzi była rymowana. Normalnie, przychodziłem do domu ze szkoły i zamiast po ludzku spytać się mamo, co dziś na obiad?, ja wymyślałem jakieś złożone, mało ambitne wypowiedzi typu mamo, mamo, co dziś jemy? my ci z chęcią pomożemy! Początkowo wydawało się to rodzicom całkiem zabawne, pomimo, że nieudolne (dodatkowo jeszcze miałem wadę wymowy, nie potrafiłem poprawnie wypowiedzieć litery „r”, więc brzmiałem jak niedorobiony Francuz), a przynajmniej matce, bo tata to się na prawdziwej sztuce w ogóle nie znał. A mama to co innego, w końcu była wielką fanką muzyki klasycznej, kobietą pełną wdzięku i gracji, miała pojęcie o rytmie, dlatego też praktycznie od razu zauważyła moje ciągoty do muzyki. Tata natomiast kręcił nosem, kiedy posuwałem mu coraz to nowsze rymowanki do recenzji, zbywał mnie przez ten cały czas marnymi wymówkami, w które będąc dzieckiem, oczywiście wierzyłem. Dopiero z czasem przekonałem się, że tak naprawdę jego wcale nie interesowały moje pasje, moja zajawka do muzyki. Był zamknięty na swój świat, na dziennikarstwo, któremu poświęcał każdą wolną chwilę. A mama? Ona była zupełnie inna. Gdybym tylko mógł, to głosiłbym całemu światu, że mam najwspanialszą mamę, jest piękna, mądra, czuła i opowiada mi różne historie, gdy wieczorami siedzimy przy kakale.
Swoją drogą, czasem się zastanawiałem, dlaczego moi rodzice ze sobą są, skoro byli takimi przeciwieństwami. Dlaczego los postawił ich na swojej drodze wtedy, w Gdańsku, kiedy poznali się jakoś na pierwszym roku studiów. Mama przyjechała z Warszawy do Gdańska studiować anglistykę, bo wszystkie jej koleżanki wybrały akurat tę uczelnię, więc co miała zrobić? Długo nie mogła znaleźć mieszkania, bo te jej koleżaneczki, za którymi przyjechała, to tak się dobrały, że na matkę miejsca na chacie nie starczyło i biedna sama musiała szukać na własną rękę. Jednak któregoś dnia trafiła na ogłoszenie, że jakiś niby „miły i porządny” typ szuka współlokatora, bo kumpel go wstawił. Tym typem był oczywiście tata, hehe, przyjechał ze wsi do miasta studiować dziennikarstwo, a że jego własny brat nie chciał go przyjąć pod swój dach (bo mieszkał z laską, ciotką Magdą w sensie), to musiał radzić sobie sam. I właśnie tak poznali się nasi starzy, siedząc w salonie na podłodze, jedząc pizzę i opijając swoje współlokatorowanie. Oczywiście, nie obyło się też bez różnych wątpliwości i dram, bo ojciec strasznym bałaganiarzem był za młodu podobno (się wyjaśniło po kim to odziedziczyłem), a mama nie mogła znieść tych porozrzucanych gaci po całej łazience. Raz też, na samym początku, myślała, że ją chce zgwałcić czy coś, bo wrócił pijany z jakiegoś melanżu, pokoje mu się pomyliły i się tarabanić zaczął do łoża mamy. Ale później wszystko zostało wyjaśnione i gituwa. Mama często jeździła do Warszawki, do swoich rodziców, bo była jedynaczką i nie chciała jakoś bardzo odcinać się też od starych, dziadków naszych w sensie. Dawali jej hajs, chociaż starała się być samodzielna i dorabiać. Ogólnie dziadkowie są spoko, czasem w wakacje do nich jeździmy to hajsem zarzucą i w ogóle, babcia dobrego żarcia nagotuje, a dziadek poopowiada śmieszne historie z młodości, jak to wyrywał panny na swojego najdłuższego i najgrubszego, hehe, ogórka, bo mu się wyhodować udało, bo dziadek miał kawał pola przy domu i się ogrodnictwem interesował! Nawet wtedy konkurs jakiś wygrał z tym ogórkiem. Później jeszcze z dynią w konkursie startował, ale już nie pykło. No i wracając do starych, to mieszkali sobie razem, aż w końcu, po pierwszej sesji egzaminacyjnej, jak poszli opić swoje sukcesy, to sobie miłość wyznali przy okazji, przy kielonie wódeczki, bo się okazało, że byli maks w sobie zakochani. No i później wiadomo, ślub, następnie urodziła się Marta, w międzyczasie robili studia, więc nie było lekko. Dziadkowie pomagali jak mogli. Później, Marta trochę odchowana już była, starzy skończyli studia, no i urodziłem się ja. I chyba jakoś dwa lata miałem, jak się przeprowadziliśmy z Gdańska do Selkiewa. Mama dostała robotę w podstawówce, tata trochę szukał siebie, różnych robót próbował, trochę w lokalnej telewizji, trochę w gazecie, no różnie. Nami opiekowali się dziadkowie. Dziesięć lat temu urodził się Olek i starzy stwierdzili, że starczy im dzieci (na szczęście). No, a jakoś pięć lat temu, tata razem z wujkiem Czarkiem ogarnęli sobie robotę w radio w Gdańsku, bo jakieś nowe się tworzyło w tamtym czasie. Dodatkowo, stary kupił też od swojego dobrego znajomego galerię sztuki i wielce zafascynowany malarstwem, wystawiał w niej swoje dzieła, takie według mnie średnie mocno, ale nie wiem, nie znam się, oraz promował młodych artystów, którzy nie potrafili się nigdzie przebić. Jego wrażliwość artystyczna w żaden sposób jednak nie przekładała się na muzykę, tak jak już wcześniej wspomniałem, a sens widział jedynie w sztaludze, pędzlach i farbach.
Mama natomiast pracowała w tej podstawówce cały czas, dawała również i korki z angielskiego, ale niedawno coś wspominała, że chce się przenieść do liceum, tego oczywiście, w którym uczę się ja.


Ścieżka 63
nie jestem duszą towarzystwa, raczej outsiderem
nie rób ze mnie boga, bo dla mnie jesteś zerem


Za dzieciaka praktycznie nie wyróżniałem się z tłumu rówieśników. Złotą czuprynę ukrywałem pod czarnymi czapkami z daszkiem, które podobno dodawały uroku mojej dziecięcej buźce. Po szkole bujałem się z najlepszymi ziomalami, z którymi trzymaliśmy się od samego początku i nie widziałem też potrzeby, by w jakiś sposób poszerzać to grono. Nie wiem dlaczego, ale nie ufałem obcym, wydawało mi się, że coś knują za plecami, zresztą nawet mama powtarzała mi, bym kierował się własnym rozumem i nie polegał na innych, bo kiedyś mogę się na tym przejechać. Byłem więc radosnym dzieckiem, które nie przejmowało się problemami oraz tym, że miałem brudne buty i skarpetki nie do pary. Uczyłem się średnio, jednak zawsze bez większych problemów udawało mi się przejść do następnej klasy, chociaż pamiętam, jak dostając złą ocenę, powtarzałem rodzicom, że na świecie są ważniejsze sprawy niż piątki z majzy czy z gegry.
Będąc już nastolatkiem, w dalszym ciągu nie przywiązywałem wagi do spraw życia codziennego. Byłem dwa metry nad ziemią, jak wieczne dziecko, Piotruś Pan. Oddawałem się temu, co kochałem, czyli pisaniu różnych tekstów, głównie do szuflady, bo jakoś brakowało mi odwagi, by cokolwiek nagrać i pokazać komuś spoza rodziny. Pomimo że, żyć tak jak miliard żyć to jest porażka, to wolałem bujać w obłokach niż zrobić jakiś decydujący krok w stronę swojej wymarzonej przyszłości. Przyznam, że trochę też obawiałem się opinii ojca, jego złości, kiedy dowiedziałby się, że jego syn ma zamiar zajmować się muzyką, a nie czymś “poważnym”. Kiedyś sugerował mi nawet, że widziałby mnie jako biznesmena, w garniturze, z teczką pod pachą, ewentualnie lekarza. Ja mu na to powiedziałem, że co ty, tata, lekarzem? Chyba żartujesz, jak ja na lekcjach nie ogarniam, co się dzieje, a co dopiero z pacjentem na stole operacyjnym. No, byłaby niezła jazda. A poza tym, to zacznijmy od tego, że w życiu nie dostałbym się na medycynę. Heh, ja się na żadne studia w życiu nie dostanę, dlatego nawet nie mam zamiaru próbować. Już wystarczy, że moja siostra powiększyła grono specyficznej grupy osób, zwanej potocznie studentami.
Pierwszego szluga spaliłem w wieku bodajże trzynastu lat, natomiast smak pierwszego alko poczułem już nieco wcześniej. Miałem dwóch najlepszych przyjaciół, z którymi poznaliśmy się jeszcze za czasów bardzo wczesnej młodości, później, w drugiej klasie podstawówki doszedł do nas jeszcze taki jeden, a że był dość specyficznym człowiekiem, to kurwa, przygarnęliśmy go do nas, nie? Bo my dobre chłopaki jesteśmy mimo wszystko i co złego to nie my! Często więc, jakoś tak na początku gimnazjum, chodziliśmy sobie gdzieś za szkołę na schodki i jaraliśmy na nielegalu szlugi, wieczorami też spotykaliśmy się tam, by delektować się smakiem alkoholu. Wiecie, jakie to było kurwa zajebiste uczucie? Podkradałem z domowego barku alko, bo przecież połówka wyborowej wiśni i półtora litra beskidu na starcik to najlepsze, czego może chcieć kilkoro nastolatków, nie? Bo przecież fajnie tak po pijaku krzyczeć jebać jutro i zupełnie nie przejmować się tym niby ważnym testem z historii czy innego gównianego przedmiotu, który w życiu nie będzie mi do niczego potrzebny. Wyznawaliśmy zasadę, że napić się cokolwiek, byle razem ziomek i to nam pomagało przetrwać w tej dziwnej instytucji zwanej szkołą. Wiem, głupio to brzmi, bo kurwa trzynastolatek powinien nie wiem, czytać lektury, jakieś „Dzieci z Bullerbyn” czy coś, a nie chwytać z flachę.  Ale przecież tych straconych lat nie odda mi nikt, jak śpiewała kiedyś Santor, taka babeczka, stara, ale jara.
Początkowo starzy nic nie wyłapali, wiecie, wracając na chatę starałem się trzymać jakoś poziom, oni zresztą byli zajęci sobą, małym Olkiem, więc na mnie średnio zwracali uwagę. Dopiero po jakimś czasie, kiedy na urodzinach dziadka Poldka ojciec sięgnął do barku po wódeczkę, okazało się, że zapasy się skurczyły. Pierwsze podejrzenie poleciało na Martę, bo najstarsza i najbardziej chętna do alkoholu, nie? Głupi wiek, oj głupi. Pamiętam, że kurwa, zamiast świętować, to stary śledztwo przeprowadzał, chodząc po chacie i szukając dowodów zbrodni. I kurwa, pech chciał, że w piątek po szkole i korkach z angola, piliśmy z chłopami znów i nie miałem gdzie wyrzucić flachy, no i schowałem ją do plecaka. Taka haja była w domu jak stary to odkrył, że dajcie spokój. Chyba przez pół roku miałem szlaban na wszystko, znaczy „miałem szlaban”, bo czasem zdarzyło mi się wymknąć przez okno, ewentualnie skłamać, że idę do Maksa robić ważny projekt z przyrki.

Ścieżka 87
kocham cb selkiewo, ty wiesz
najebki, romanse, porażki i seks


Nie dało się nie zauważyć fizycznych zmian, jakie przeszedłem na przestrzeni lat. Wyrosłem na chłopaka mierzącego ponad metr dziewięćdziesiąt, trochę zmężniałem, chociaż dziecięce rysy wciąż zdobiły mą twarz. Pomimo tego w głębi duszy nadal byłem dzieckiem, które nie zdawało sobie sprawy z tego, jak wygląda prawdziwe życie. Uważałem się za dorosłego, twierdziłem, że znalazłem w dymie dom, dlatego dymię wciąż, bo nie rozstawałem się z fajkami ani na krok. Bo to było takie cool, że jarałem na wyjebce, zupełnie nie przejmując się tym, czy starzy to odkryją. Miałem też dziewczynę, siostrę Maksia. Byliśmy ze sobą praktycznie od zawsze. Znaczy, w podstawówce to wiecie, pierwsze podrygi, trzymanie za rączkę na korytarzu, jakieś miłe słówka i buzi w policzek. Zawsze przed lekcjami kupowałem jej słodką bułkę z toffi i Tymbark jabłko-mięta, bo lubiła. Przeżyliśmy ze sobą naprawdę bardzo wiele, pierwszy taniec na szkolnej dyskotece, śmierć chomika, całonocne granie w Fifę i GTA. Nasi rodzice się przyjaźnili, dlatego często w weekendy u nich bywaliśmy, ewentualnie oni u nas. Wtedy jeszcze nikt nie brał naszego związku na poważnie, jednak z czasem, zaczęło się gadanie, że no, z takim stażem, to teraz tylko na ślub czekać, nawet się zastanawiali, w którym domu będziemy wspólnie mieszkać. W sumie, z jednej strony niby spoko, bo miałbym za szwagra swojego najlepszego kumpla, ale... Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że... moja miłość do niej się wypaliła. Jeszcze rok temu bez wahania powiedziałbym jej słowa, że tylko z tobą chcę żyć z tobą chcę być, kochać jak dziś, na zawsze, jednak teraz... nie. Na dodatek, któregoś dnia, jadąc autobusem do Gdańska, zobaczyłem anioła, dziewczynę zesłaną z Niebios i nie mogłem przestać o niej myśleć. Nie było to fair oczywiście w stosunku do mojej laski, ale co miałem zrobić? Chociaż, jak się później okazało, to dziewczyna ze mną zerwała, a anielica mnie odrzuciła i chuj mnie obchodzi jaki mam status singla. W ogóle chuj mnie obchodzi, mam status singla.
Porzucając póki co historie miłosne, a wracając do szkolnej monotonii, to po gimnazjum, zdecydowałem się podjąć naukę w jednym z najlepszych liceów w Gdańsku. Naprawdę, do tej pory zastanawia mnie to, jak się tam dostałem z moimi marnymi ocenami, ale jak to mówią, głupi ma zawsze szczęście, nie? Początkowo było nawet spoko, poznałem nowych ziomków, z którymi przeżyliśmy różne dziwne akcje, na kartkach papieru szczyciłem się, że piszę rymy, lubię piwko, chodzę do liceum, chociaż oficjalnie w Gdańsku nie wiedzieli o moich planach. Owszem, czasem gadali, że mam jakiś talent, kiedy najebani, siedząc na plaży sobie freestylowaliśmy, ale ja, swoje wiedząc rzecz jasna, jedynie się głupio uśmiechałem. Za to wieczorami i w weekendy przesiadywałem u Maksa, swoją drogą obrażonego za to, jakiego życiowego wyboru dokonałem, razem z naszym wspaniałym DJ-em i coś tam sobie kleiliśmy, moje słowa z profesjonalnymi bitami naszego zdolnego kolegi. Maks co prawda niezbyt chciał nawijać, do tej pory nie wiem dlaczego, ale zawsze musiał wtrącić swoje trzy grosze, twierdząc, że dzisiejszej nocy to kurwa jest zła faza księżyca na nagrywanie i powinniśmy to odłożyć na jutro.
Drugą klasę liceum rozpocząłem już w Selkiewie, bo poziom szkoły w Gdańsku jednak mnie przerósł. Znaczy, gdybym faktycznie przysiadł nad książkami i trochę się pouczył, to może i bym tam został, ale po co tracić czas na czytanie lektur i na naukę fizyki, skoro miałem na głowie ważniejsze sprawy? Zresztą, tęskniłem za siedzeniem z Maksiem w jednej ławce, no nie oszukujmy się, ale był niezastąpiony. Druga klasa liceum była też takim przełomowym etapem w moim życiu, głównie dlatego, że otwarcie zacząłem gadać o tym, że chcę robić rap. Wiele osób mówiło mi, żebym uważał, a ja za każdym razem odpowiadałem: "Weź nie pierdol." Bo kurwa, dlaczego inni mieli mi mówić, co mam robić, co jest dla mnie dobre, a co nie? Miałem siedemnaście lat i  doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nikt nie przeżyje za mnie życia, nikt nie osiągnie za mnie sukcesów, nikt nie pochyli głowy po porażkach. Marzyłem o tym, by w którymś roku oddać ci bilet na opka, bo się okaże, że na nim gram i koniec kropka, serio. Opener był takim festiwalem, na którym bywałem rok w rok, zawsze z tą samą ekipą, zawsze nie pamiętając połowy zdarzeń. Przeglądając po tym foty i filmiki w telefonie, za każdym razem pytałem: kurwa, to my???, bo nie sądziłem, że naprawdę byliśmy zdolni odkurwiać taką manianę.  Mimo wszystko, stojąc najebany w tłumie osób, oczami wyobraźni widziałem siebie, stojącego na scenie i śpiewającego piosenki dla setek... kurwa, co ja mówię, dla setek, ale tysięcy wiernych fanów.
Trzecia klasa liceum wjechała z kopyta, a ja czasem zastanawiam się, dlaczego ten czas tak szybko płynie? Kurwa, pamiętam, jak byliśmy zafajdanymi szczylami, błąkającymi się po dzielni, a teraz? Niedługo studniówka, chwilę później będziemy wszyscy odliczać sto dni do maturki, a dalej? Pustka. Znaczy, ja wiem, że dalej chcę się tarabanić z muzykę, bo
pisząc teksty, zapominam o bożym świecie, na zegarku jest za dziesięć piąta, a ja piję wodę i palę szluga i szukam odpowiednich słów, by ubrać w nie swoje myśli. Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł śmiało powiedzieć, że to już nie ten etap, że słuchają tylko ziomy, ale póki co, to dopiero niedawno wypuściliśmy na youtube kilka numerów, które mam nadzieję, dotrą do szerszego grona publiki. Pamiętaj więc, że jak chcesz ziomka milionera mieć to puść to dalej, szepnij gdzieś komuś o mnie dobre słowo, a odwdzięczę się, serio.
Tak jak już wcześniej wspominałem, z dziewczyną się rozstałem, a panna moich marzeń nie chce mnie znać, bo na jednym opku doszło między nami do spiny jak się później okazało. Jak więc widzisz, mam osiemnaście, ale coś tam się zdarzyło przeżyć. Razem z moim trio (w sumie kwartetem) jesteśmy gnojami, którzy mają brudne serca, ale mimo wszystko pokryte szczerym złotem. Co do lasek, to nie wiem, na razie żyję z dnia na dzień, owszem, kręcę z jedną czy tam drugą, bo dlaczego nie? W każdym razie, jestem sto pro pewny, że będę rapował, oczami wyobraźni widzę też, jak pakuję plecak i pryskam nagrywać te vlogi z calutkiego świata i wrzucam je później na swój nowy kanał, ale na to muszę jeszcze poczekać.
W ogóle to Maks ostatnio powiedział mi: za rok o tej porze pójdziesz znów się upić, tylko od ciebie zależy czy za swoje, czy za czyjeś. Mam nadzieję, że wspólnie osiągniemy sukces i wyfruniemy z tego gniazda w nieznane, do wielkiego świata grywać koncerty, robić hajs i przede wszystkim dobrze się bawić.

https://selkiewo.forumpolish.com/https://selkiewo.forumpolish.com/https://selkiewo.forumpolish.com/https://selkiewo.forumpolish.com/https://selkiewo.forumpolish.com/https://selkiewo.forumpolish.com/
Re: Ernest Domański
Sob Sty 02, 2021 4:44 pm
Selkiewo
Selkiewo
Ernest Domański Empty
DOMEK NA FOCZEJ
Ernest Domański E3009b6720894f66de0f92665720c7d1421e5842
0
0
Znów popłynę na morze kąpać się z gwiazdami,
Znów popłynę na morze, spotkam z kolegami.
Admin
Ernest Domański Empty
DOMEK NA FOCZEJ
Ernest Domański E3009b6720894f66de0f92665720c7d1421e5842
0
0
Znów popłynę na morze kąpać się z gwiazdami,
Znów popłynę na morze, spotkam z kolegami.

Karta zaakceptowana!
Witaj na naszym forum!

Możesz teraz uzupełnić tematy w swoim przyborniku lub od razu rozpocząć rozgrywkę. Pamiętaj, na napisanie pierwszego posta przysługują Ci trzy dni od chwili zaakceptowania karty postaci!
Baw się dobrze! Ernest Domański 817185475


Skocz do: