To nie tak, że nie umiała gotować, bo w kuchni potrafiła zrobić coś dobrego. Nie lubiła jednak stania przy garach, więc najczęściej gotowała coś prostego, co nie wymagało skomplikowanych przepisów i godzin przyrządzania. Gdy jednak dopadał ją totalny leń, Janka ratowała się żarełkiem kupionym na mieście. Mogło być sobie niezdrowe, ale jakże pyszne! Choć, oczywiście, trzeba było zachowywać umiar.
Tego dnia miała właśnie taki leniwy dzień, kiedy zamiast samej coś pichcić - postanowiła wyjść po coś dobrego na miasto. Blisko jej bloku była niezła (a raczej jedyna w tej miejscowości) pizzeria, więc to na nią padł wybór. Ogarnęła się, ubrała w coś ciepłego i wyszła z mieszkania. Narobiła sobie takiego smaka, że nie chciała już dłużej czekać.
Szła powoli nieco oblodzonym chodnikiem, z kapturem naciągniętym na głowę tak mocno, że ledwo było spod niego widać jej twarz. Ale przynajmniej zimno nie pizgało jej po twarzy, nie? Zima miała w sobie coś pięknego, ale ten cholerny lód i mróz potrafiły zajść za skórę nawet komuś tak pogodnemu jak Janka.
Była już prawie u celu, czyli dochodziła do pizzerii, gdy nagle zderzyła się z kimś, kto albo stamtąd wychodził, albo zmierzał do tego samego miejsca z przeciwnego końca ulicy. Odbiła się od tego kogoś i zrobiła piękny piruet na śliskim chodniku. Niestety, ciężar ciała przeniosła na lewą stronę, przez co proteza zgięła się nieoczekiwanie, a Janka wylądowała tyłkiem na chodniku, tuż przy schodkach przed lokalem.
- Osz cholera - mruknęła, powstrzymując się przed nieco mocniejszym bluzganiem. Musiała chwilę posiedzieć, bo aż nogi odmówiły jej posłuszeństwa. - Przepraszam - dodała zaraz potem, zerkając w górę, by sprawdzić, na kogo wpadła. Było jej trochę głupio, że aż tak zagapiła się w chodnik przed sobą, że nie zauważyła drugiej osoby.