Góra Dół
Selkiewo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Oskar Szwobielski
Pon Sie 02, 2021 10:12 am
Oskar Szwobielski
Oskar Szwobielski
Oskar Szwobielski LTLdtxp Oskar Szwobielski QhO4Cnd Oskar Szwobielski HexAiCE
PENSJONAT
Oskar Karaoke Mistrz
27
171
I'm stepping through the door
And I'm floating in a most peculiar way
Oskar Szwobielski LTLdtxp Oskar Szwobielski QhO4Cnd Oskar Szwobielski HexAiCE
PENSJONAT
Oskar Karaoke Mistrz
27
171
I'm stepping through the door
And I'm floating in a most peculiar way
Oskar Szwobielski

data urodzenia: 8/01/1994

miejsce urodzenia: Łowicz

cechy charakteru: Gruboskórny, Ufny, Śpioch

stan cywilny: Przyjezdny

miejsce zamieszkania: Pensjonat pod Muszelką

zawód, miejsce pracy: Były pracownik centrali sieci dyskontów

edukacja: I LO w Łowiczu,
Promocja Sztuki na IKW w Łodzi

w Selkiewie od: 27.07.2021

List otwarty do pani Patrycji z Nieborowa

29 lipca 2021 roku na YouTubie zadebiutował kanał Sitting in a tin can użytkownika o nicku Wypalenie Zawodowe. Jedyny zamieszczony tam film, zatytułowany List do pani Patrycji z Nieborowa, w ciągu kolejnych siedmiu dni wyświetlono jedenaście razy i pozostawiono jedną łapkę. Na filmiku koleś w pogniecionej koszulce i bokserkach siedzi na łóżku, w tle mając turkusową zasłonę i kawałek białej ściany dwuosobowego pokoju pensjonatu „Pod Muszelką”. Za nim leżą różne szpargały, od Bajek robotów, przez wybebeszony portfel, po maseczkę moro. Wyraźnie niewyspany siedzi i gada do kamery:
*
Kto by pomyślał, że na nową drogę życia wstąpię przez drzwi do kibla. Mi to nie przyszło do głowy, nawet gdy już prawie ściągałem gacie do sikania, chociaż wtedy właściwie — tak mi się dzisiaj wydaje — powinienem był już przeczuwać, jak potoczą się dalsze wypadki. Powinienem był wpaść na to, gdy tylko zobaczyłem te przewieszoną przez krawędź muszli blond czuprynę.
— W męskim rzygasz — poinformowałem ją. W odpowiedzi splunęła i oznajmiła, że wie. Chyba chciała dodać coś jeszcze, ale zamiast tego dała upust treściom żołądkowym, a następnie ześlizgnęła się z ceramiki, popatrzyła na mnie i rzuciła coś w stylu: — Noo, uuuu, lej!

Wtedy rozpoznałem w niej Lenę (czy Magdalenę?), która jeszcze parę lat temu zawojowywała uczelniane korytarze jako przewodnicząca Koła Naukowego Miłośników Robotyki, pisała magisterkę pt. Tożsamość współczesnego artysty na przykładzie twórczości Oskara Dawickiego, a teraz — jeśli wierzyć przygodnym plotkom — toczyła nierówną walkę z doktoratem o dziarach na ciele niemieckich happenerów. Nie widzieliśmy się od wieków, ale i tak wstyd było siurać nad jej głową. Podciągnąłem gacie i wycofałem się do damskiego.

(cięcie)

Gdybym miał popuścić wodze fantazji (a obiecałem sobie tego nie robić), zaryzykowałbym pretensjonalną wersję wydarzeń: 24 maja urodziny obchodziła hiszpańska cyborgini Moon Ribas; Koło Naukowe Miłośników Robotyki nie mogło przejść obok takiej daty obojętnie. Wraz z niedawnym wycofaniem lockdownu z ogródków piwnych, restauracji i kawiarń stanowiło to doskonałą okazję do dyskusji w okolicznościach gastronomicznych oraz zalania humanistycznych podzespołów — od receptorów GABA, przez błędnik, po aparat mowy – kilkoma kolejkami szotów i mocnego piwa. Lena najwyraźniej jako jedyna dotarła do ostatniego etapu osobistego shutdownu, czyli zalała się w trupa. Możliwe zresztą, że przeżywała coś zupełnie innego; zawód miłosny, upadek ducha, depresję akademicką albo konsekwencje nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Tak czy inaczej punkt kulminacyjny osiągnęła z głową w sedesie, nad którym ją spotkałem. Dla mnie oznaczało to ewakuację z pełnym pęcherzem. (W damskiej też nie szło się wysikać, bo zachodziła tam jakaś drama z udziałem naprutych niewiast, zniechęconych przez „tego jebanego chuja” do ogółu płci niepięknej; słowem — nie byłem tam mile widziany).

(cięcie)

Wróciłem do stolika, przy którym czwarty kufel piwa osuszała moja bratnia dusza.
— Wypierdalam stąd — musiałem krzyknąć dwa razy, żeby mnie usłyszała przez gwar, muzykę i ochlapusa zarzynającego przy mikrofonie któryś z kawałków The Doors.  Skrzywiła się i pociągnęła do dna. Nie lubiła wracać zbyt trzeźwa do mieszkania; dzieliła je z trójką współlokatorów trudnych do zniesienia.
— Ostatni kawałek. Wybierz coś — odkrzyknęła. Uznałem za daremne tłumaczyć w tych okolicznościach, że wypierdalam na dobre. Jej empatyczne zdolności graniczyły zresztą z telepatią, więc możliwe, że i tak skumała. Na pewno czuła, jaki chodzę ostatnio wkurwiony.
— Coś mocnego! — krzyknęła znowu.

(cięcie)

Wymiataliśmy w karaoke. Jej sprzyjał głos, mnie chyba jej towarzystwo. Nie było w mieście lokalu, w którym nie wystawilibyśmy na pośmiewisko swoich wokalnych talentów. W wielu znano nas z imienia, w niektórych z repertuaru. W ciągu paru lat znajomości sprofanowaliśmy swoim wyciem setki hitów, narażając się na gniewne spojrzenia melomanów i zdobywając uznanie mniej wymagających miłośników niezobowiązującego darcia ryja przy flaszce. Moje okazjonalne umizgi robiły za łyżkę dziegciu w naszej beczce z przebojami. Za bardzo lubiliśmy te same numery.
— Wyłożymy się na tym dzisiaj — pokręciła głową, gdy wreszcie zdecydowałem się na kawałek. Ale wiedziałem, że jak zawsze zaśpiewa honorowo, na całego.

(cięcie)

Od ponad roku chodziłem wkurwiony i tylko w niewielkim stopniu wynikało to z niekończącego się napływu kolejnych fal pandemii. Przede wszystkim napędzał mi stracha widoczny na horyzoncie dedlajn projektu, który w naszym dziale cieszył się opinią tyleż przełomowego, co rozgrzebanego. Zapowiadała się burza w szklance wody. Gdybym wtedy wiedział, że za parę tygodni położę lachę na bieżących sprawach, nie byłbym może takim chujkiem dla zespołu. Ale wtedy jeszcze mocodawcy skutecznie ryli mi banię ciągłym pompowaniem żółci pod czachę. Poza tym między ósemkę a dziąsło wlazła mi dawno resztka, której nie mogłem się pozbyć od lat, metaforycznie rzecz biorąc — dziegieć miłej i nierównej przyjaźni. A wtedy w toalecie wkurwiło mnie chyba jeszcze, że jakiejś pijanej do nieprzytomności pindzie z niedoszłym doktoratem sen z powiek spędza Ribas, gdy ja źle sypiam przez byle fakap. Czułem, że coś musi w końcu pierdolnąć, dlatego było mi wszystko jedno, czy na tym kawałku się wyłożymy, czy nie. Od razu wiedziałem, że nas zaraz wywalą. Po wejściu na scenę, zanim nawet dotarliśmy do słów It wasn’t a rock, it was a rock lobster!, wyciągnąłem na wierzch fujarę i wysikałem się na widownię.

(cięcie)

Następnego dnia wpadłem do biura skacowany, ale zdecydowany rzucić papierami. Rozmyśliłem się przed gabinetem pryncypała. Klapnąłem przy biurku, odpowiedziałem na maile, zająłem się statusowaniem i raportami. Marazm mnie brał i coraz większe wkurwienie. Na resztę tygodnia wziąłem zwolnienie, zachlałem przez weekend, popracowałem jeszcze tydzień, a w końcu, jak na konformistę przystało, rzuciłem wnioskiem urlopowym. Dlatego sam jeszcze do końca nie wiedziałem, co właściwie mam na myśli, gdy siedząc przed tv podczas niedzielnego obiadku u rodziców, wypaliłem, że chcę wszystko rzucić i pojechać w pizdu.
— W twoim wieku skłonność do banałów się zdarza — odparł ojciec, który uchodził w naszej rodzinie za autorytet w sprawach ludzkich postaw, bo od lat uparcie zajmował się pisaniem, z przelotnymi sukcesami. Ostatnio próbował swych sił w literaturze dziecięcej. W godzinach pracy natomiast był wysoko postawionym i nisko opłacanym urzędnikiem pocztowym. Z kolei matka, z wykształcenia szwaczka, a z zawodu właścicielka szkoły jazdy dla pań, z trzema filiami w mieście, w moich oczach istotny autorytet w dziedzinie ludzkich postaw, dodała po przelotnym namyśle:
— Do Selkiewa pojedź. Ciotka Janka ma tam chyba jakąś siostrę czy kuzynkę.
Ojciec długo milczał, zanim skorygował:
— Nie ciotka Janka, tylko sąsiadka ciotki Janki ma tam siostrzenicę, i nie w Selkiewie, tylko w Szelkowie Starym.
— Czyli w Selkiewie nie mamy nikogo? — upewniłem się. — No widzicie.

(cięcie)

Byłem już gotów się pakować, ale musiałem chwilowo zawiesić eskapizm na kołku. Jak filip z konopi wyskoczył na mnie SMS wyraźnie wyprowadzonego z równowagi pryncypała, który zachęcał nieparlamentarnym językiem, bym przywlókł leniwe cztery litery do biura. Należało rozumieć, że mój wniosek urlopowy został odrzucony. Na miejscu zastałem atmosferę gęstą jak smoła, bo wypłynęło, że jesteśmy z projektem w lesie, i to na biwaku. Nikogo nie wzruszało tłumaczenie, że przeprowadzenie przetargu na nowe maszyny do hot-dogów, organizacja transportu, przeorganizowanie ekspozycji na dyskontach i przeprowadzenie szkoleń wymaga udziału osób, które legły pokotem na fali kovidowych zwolnień. Liczył się harmonogram, status wykonania i prezentacja w powerpoincie; zwołano naprędce robocze spotkanie zespołu, które szybko przerodziło się w krwawy update wzajemnych żali. Obelgi sypały się jak z rogu obfitości, a od słów przeszliśmy naturalną koleją rzeczy do czynów. Ktoś kogoś klepnął protekcjonalnie w ramię, ktoś komuś dźgnął pierś paluchem, wykładając swoje racje, kogoś popchnięto, pogrożono pięścią, w końcu czyjaś łapa zacisnęła się na mojej koszuli, więc nie tracąc czasu – odpowiedziałem kułakiem w ucho. Uzgodniliśmy ostatecznie, że dalsze prace nad projektem nie rokują, trzeba wycofać się z wdrożenia, a ja mogę pakować manaty. Nie wywinąłem się jednak łatwo.

(cięcie)

Oczywiście mając w perspektywie rychły awans na wagabundę i lesera, postanowiłem skołować sobie L4 do końca okresu wypowiedzenia. Znów byłem gotowy pakować się i spierdalać nad morze. Niestety jednak Zespół ds. Optymalizacji Procesów, który miałem przyjemność koordynować przez ostatni rok, postanowił odwdzięczyć się pięknym za nadobne i w prezencie pożegnalnym ufundował mi zgłoszenie do firmowej Rady Etyki, która najpierw zasypała moją skrzynkę mailową okólnikami dotyczącymi szeroko pojętych zdrowych relacji ze współpracownikami, później wezwała mnie na swoje comiesięczne (rzekomo) posiedzenie, w celu wyjaśnienia zajścia z udziałem rękoczynów, a ostatecznie zagroziła skierowaniem sprawy na drogę sądową. Musiałem poddać się dwugodzinnemu szkoleniu online z etyki i wystosować pisemne przeprosiny, by zeszli mi z głowy. Miotając się tak między nimi, Netflixem, ofertami pracy i poniedziałkami karaoke z moją bratnią duszą, dowlokłem jakoś swoje wysłużone ego do definitywnego zakończenia współpracy z dotychczasowymi mocodawcami na mocy porozumienia stron o natychmiastowym rozwiązaniu umowy o pracę. Oddałem laptopa, służbową furę i telefon, i trzasnąłem drzwiami na odchodne.
— Dobra, teraz serio wypierdalam — oświadczyłem w ostatni poniedziałek i po raz kolejny wziąłem się za pakowanie życia do waliz. Po upchnięciu dwóch uznałem, że musi wystarczyć. Zatelefonowałem jeszcze do rodziców.
— Jak się nazywała ta dziura, o której mówiłaś? — mama nie pamiętała. Dopiero gdy znalazła ojca, gdzieś na drugim końcu mieszkania, dowiedziałem się, że Szelków Stary.
— Nie, ta druga…?
— Selkiewo.
— Jadę tam w pizdu.
Następnego dnia wpakowałem się do PKP i po dwóch przesiadkach, posiłku w podejrzanym barze przy dworcu, przejażdżce busem i spacerze ulicą Magellana i Foczą — dotarłem pod muszelkę.

(cięcie)

Nie wiem, czy to moja zdziecinniała dusza postanowiła w końcu opuścić podjeżdżające z wolna trzydziestką trzewia, czy zaszkodziło mi coś w tamtym barze, ale ostatnie dwa dni spędziłem na sraczu. Przemyślałbym jeszcze raz swoje życiowe wybory, gdybym wiedział, że Selkiewo przywita mnie zemstą Faraona. Ale skoro już jestem — zamierzam się zakotwiczyć.

(cięcie)

Nie uważam się za Marka Kondrata finansjery, ale forsy starczy mi, by przez jakiś czas nocować „Pod Muszelką” albo ruszyć z wynajmem czterech ścian z balkonem. Zorientowanych w lokalnym rynku nieruchomości wtórnych zachęcam do aktywności w komentarzach. Namawiam też do kontaktu wszystkich posiadaczy czterech kół, którzy chcieliby spieniężyć je w czterocyfrowej kwocie. Obojętne benzyna czy diesel. Zainteresowanych pozyskaniem rzetelnego (wbrew pozorom) pracownika zapraszam zaś do kontaktu na priv; chwycę się każdej roboty przewidującej wynagrodzenie.

(cięcie)

To już ostatnia szansa, żeby pozdrowić panią Patrycję z Nieborowa, która przez pół dekady znosiła mnie jako najemcę. Co złego, to nie ja, i proszę nie martwić się o mieszkanie – zostawiłem klucze w zaufanych rękach. Gotowych zresztą podpisać z Panią umowę o najem; swoją chciałbym rozwiązać od sierpnia. Mebli nie zabieram, będą służyć mojej bratniej duszy — przekazałem jej numer kontaktowy, zatelefonuje w sprawie szczegółów. Ja na razie nie planuję wracać.

(filmik trwa 17 minut i 33 sekundy)
https://selkiewo.forumpolish.com/https://selkiewo.forumpolish.com/https://selkiewo.forumpolish.com/https://selkiewo.forumpolish.com/https://selkiewo.forumpolish.com/https://selkiewo.forumpolish.com/
Re: Oskar Szwobielski
Sro Sie 04, 2021 7:51 pm
Selkiewo
Selkiewo
Oskar Szwobielski Empty
DOMEK NA FOCZEJ
Oskar Szwobielski E3009b6720894f66de0f92665720c7d1421e5842
0
0
Znów popłynę na morze kąpać się z gwiazdami,
Znów popłynę na morze, spotkam z kolegami.
Admin
Oskar Szwobielski Empty
DOMEK NA FOCZEJ
Oskar Szwobielski E3009b6720894f66de0f92665720c7d1421e5842
0
0
Znów popłynę na morze kąpać się z gwiazdami,
Znów popłynę na morze, spotkam z kolegami.

Karta zaakceptowana!

Witaj na naszym forum!
Bez wątpienia Twoja postać ma bardzo ciekawą i bogatą historię, mamy więc nadzieję, że odnajdzie w Selkiewie swoje miejsce na ziemi i zostanie tu na dłużej!

Możesz teraz uzupełnić tematy w swoim przyborniku lub od razu rozpocząć rozgrywkę. Pamiętaj, na napisanie pierwszego posta przysługują Ci trzy dni od chwili zaakceptowania karty postaci!
Baw się dobrze! Oskar Szwobielski 817185475

Skocz do: