Z recepcji pensjonatu wypadł na zewnątrz jak rzucony falą przypływu rozbitek. Od razu poczuł się lepiej. Na horyzoncie majaczyły ciemnawe chmury, powietrze falowało wonią nagrzanego asfaltu, a maski kilku pozostawionych przy budynku samochodów niemal skwierczały od upału. Oskar od razu nabrał ochoty na jajka sadzone. Nie spodziewał się jednak, by w najbliższej okolicy mógł znaleźć bistro serwujące podobne specjały. Niewiele zresztą widział, bo nie pomyślał jakoś, by wychodząc, zgarnąć do kieszeni przeciwsłoneczne okulary. A chuj tam. — rzekł do siebie, w odpowiedzi na myśl, że przecież daleko nie ma, mógłby się po nie wrócić. I przytknąwszy łapę do czoła, jak marynarz wypatrujący lądu z bocianiego gniazda, ruszył przed siebie. Po zaledwie kilku krokach poczuł dziwne mrowienie u nasady prawej z kończyn, dolnej. Przeszło mu przez myśl, że to ziemia zamierza się rozstąpić, odsłaniając — na przykład — podziemny parking dla VIPów. Mrzonki na bok — pomyślał Oskar. To wibrował mu galaxy w kieszeni. Czy ty właśnie zostałeś jutuberem? — usłyszał, gdy tylko pacnął palcem zieloną słuchawkę, nie zdążył nawet dobrze przytknąć telefonu do ucha. I na skrzyżowaniu zgodnie z pierszeństwem proszę - padło zaraz.
— Mama, może skup się na jeździe, żeby nie skończyć pod tramwajem. Nie żal ci kursantki? — odpowiedział Oskar i usłyszał dziarskie dzień dobry! gdzieś w tle; głos osoby, która niechybnie rzuciła się na kurs prawa jazdy z hajsu zebranego na osiemnastkę. Sam zdał egzamin dość późno, dlatego nie przepadał za młodymi kierowcami.
— Tobie matki nie żal? – odezwał się znów głos na pierwszym planie. – Wywiało cię nad to morze. Na światłach prosto.
— Nie żal, przecież ostrzegałem. Chyba że się przekręcisz z tęsknoty, wtedy byłoby mi głupio.
— Nie kłam, ty nie masz poczucia wstydu. Żeby publicznie ze mnie robić idiotkę, co nie odróżnia miast? W demencję mnie wrabiasz?
— Nazwałem cię też autorytetem.
— I tylko to ci się udało. Na szczęście, bo inaczej... Tu zjeżdżamy z ronda. Inaczej nieprędko bym z tobą pogawędziła.
Oskar milczał długą chwilę, wypędzając z głowy demony sarkazmu; wiedział, że mama nie ma cierpliwości do zbyt zgorzkniałych ripost. Kursantka zdążyła dwukrotnie przećwiczyć ruszanie pod górkę, zanim wykombinował polubowną replikę.
— Czyli to nie ty mi dałaś łapkę w górę?
— Oczywiście, że dałam, taka nie jestem! Sprzęgło... Żebyś mi zawsze pamiętał podziękować rodzinie za wsparcie, jak już się wylansujesz.
— Całej rodzinie? Z imienia i nazwiska?
— A co...? Sprzęgło jeszcze trzymaj. Korona ci z głowy nie spadnie. Ojciec specjalnie sobie konto założył, żeby ci lajka dać. Miałbyś nawet komentarz, gdyby go Matylda nie powstrzymała! ...I teraz puść, tylko powoli.
— Zawsze miała łeb na karku....
— Daj spokój, skaranie boskie. Wiesz, co mi ostatnio powiedziała? — po tym pytaniu zapadła nagła, złowróżbna cisza. — Zgasł — poinformowała matka jak gdyby nigdy nic. — Musisz kluczyk przekręcić, o, bieg... bieg!, nie z dwójki... I włączamy się do ruchu.
— Że się wyprowadza?
— Prędzej mi kaktus wyrośnie, nie. Wręcz przeciwnie. Że jest w idealnym wieku na mieszkanie z rodzicami. Prosto, prosto. Za stara na szlaban, za młoda, żeby się wyprowadzić. O, tak powiedziała.
— I co, dałaś jej szlaban za pyskowanie?
— No nie, bo miała trochę racji.
— Mówiłem, łeb na karku.
— Kiedyś nie wytrzymam i przetrącę. Kurs będzie robić, mówiła ci? Tutaj przy tym citroenie możesz się zatrzymać.
— Nie. To chyba dobrze?
— No dobrze, dobrze, tylko czemu... Wsteczny. I równolegle. Tylko czemu gdzieś u obcego? Mówiłam, żeby przyszła, przecież nie musi zaraz ze mną jeździć, to woli kasę wydać. Żebym się nie naprzykrzała podobno. No, stój, wyjedź, bo nic z tego nie będzie.
— Niech wyda, przynajmniej nie na głupoty. Powinnaś się cieszyć.
— Dalej sobie podjedź, to na spokojnie wycofasz. No. Widzisz, takie gadanie z tobą...! Dobra, synek, muszę kończyć, bo w pracy jestem.
— To dzwoniłaś ogólnie obgadać życiowe wybory Matyldy? – Oskar czuł, że jakiś wątek nie wybrzmiał w tej rozmowie.
— A nie, nie, czekaj! Dzwoniłam powiedzieć ci, żebyś się tak nie wyrażał. Dziewięć bluzgów naliczyłam! — Nawet go zdziwiło, że tylko tyle. Mama zwykłą cholerę kwalifikowała jako słowo niecywilizowane i obelżywe, a za kardynalny przejaw upadku obyczajów uważała coraz częstsze niewypikiwanie przekleństw w telewizji. Chwytała się za serce, ilekroć spodziewała się usłyszeć ku*wa, a zamiast niej wybrzmiewało słowo w pełnej krasie.
— Przykro mi, mama, licencja poetyka, nie możesz ograniczać wolności wypowiedzi artystycznej.
— Kierunkowskaz...
— Jak mnie nazwałaś? - Oskar nie mógł się powstrzymać, gdy żart sam wskakiwał do dialogu. Wygłupy przyniosły zresztą skutek, bo na ostatniej prostej mama postanowiła wreszcie uderzyć w meritum.
— Nie bądż taki mądry. Dzwoniłeś do Asi ostatnio? — przez chwilę nikt nic nie mówił, tylko tykanie migacza wypełniało rozmowę. (Klik-klyk, klik-klyk, klik-klyk). Oskar poczuł się jak jeden z tych nieszczęśników w teleturniejach, którzy nie znając odpowiedzi, z tępym wyrazem twarzy gorączkowo szukają jej wśród najodleglejszych synaps, gdy tymczasem dźwięk zegara wyrywa okrutnie sekundę za sekundą i wysysa z człowieka wszystkie wartości duchowe jak dementor podczas pocałunku — pomyślał Oskar. – Expecto patronum. Na ziemię ściągnął go głos matki, wyraźny jak dźwięk utraty szansy w Familiadzie.
— Odwiedziła nas wczoraj.
Po chuj?, miał ochotę zapytać, ale zdecydował się na wypowiedź bardziej rzeczową: Coś z mieszkaniem? — Migacz wciąż tykał w tle. (Klik-klyk, klik-klyk).
— Tak, papiery. Chyba zapomniałeś, że to wynajem okazjonalny był? Przeszło ci przez myśl, kto tej dziewczynie podpisze papiery notarialne?
O kurwa, nie — pomyślał Oskar, ale znów wybrał bardziej elokwentną odpowiedź: I co, ty jej podpiszesz? (Klik-klyk, klik-klyk, klik-klyk...)
— Zmusiłam ją, bo nie chciała! Przyszła, żeby oddać klucze i wróciłaby tam do siebie! Szczękościsk miała taki, aż jej wargi zbielały. Dobrze, że znalazłam w lodówce jeszcze ciasto i wino; zjadła, popiła i dała sobie przemówić do rozsądku. (Klik-klyk).
— Mogła do mnie zadzwonić... — rzucił głupio Oskar, zanim ugryzł się w język.
— Mogła, ale nie zadzwoniła. Tobie się wydaje, że wszyscy są tacy gruboskórni, a po niej ten wyjazd nie spłynął... (Klik-klyk, klik-klyk).
— Po mnie też...
— Ty masz figę zamiast serca, czasami. Zadzwoń do niej, zanim ci będzie za głupio. (Klik-klyk, klik-klyk, klik-klyk).
— Dobra, mama, bo ci się ten migacz przepali. Kończę – poinformował i rozłączył się. Nie schował jednak galaxy do kieszeni; postanowił rzeczywiście wybrać numer do swojej bratniej duszy, zanim echo rozmowy z dementorem przeminie, a wraz z nim gotowość do telefonowania.