1.
Jako że Domańscy to spoko ludzie byli, na luzie do napicia i meczyku, uznałem, że interesy z ich gówniarzem to dobry sposób na zarobek. Dużo tego nie będzie, na dzieciaku też głupio wyłudzać, ale na piwko albo flaszkę zawsze by starczyło. Ewentualnie nowy zapaszek do Passata, bo nadal czuć płyny ustrojowe matki i Tadka, mimo że minęło już od chuja czasu.
Ubrany w swój ulubiony dresik Abibasa z targu (dobry deal, na dodatek stara doszyła mi brakujący pasek i wyglądają jak oryginałki) i uzbrojony w kołczan prawilności zajebany Tadeuszowi, udał żem się do sklepu za 5 ziko. Głupia dziura pełna chińszczyzny, a ja tandety kupował nie będę. Nie to co polski podrabiany Abibas, co nie.
- Dobry - mruknąłem do sprzedawczyni, kiedy nad czapą-prawilką zadzwoniło mi jakieś badziewie i rozejrzałem się za szczylem. Czasem miałem ochotę powiesić go za gacie na falochronie, ale kupował mi dobre skiny do LoLa, to nie mogłem. No bo swojego hajsu nie będę wydawał, a tak to Domańscy stawiali mi gierkę, hehe.
- A na co ci to właściwie, gówniaku? - spytałem, co by trochę poudawać odpowiedzialnego dorosłego i marszcząc się na widok żołnierzyków, którymi się bawił. Lewego by pooglądał, na Lechijkę ze starym pojechał, a nie jakiś zielonych kosmitów wybiera. Chociaż jakby im dorobić białe paski, to by wyglądali jak swojscy piłkarze. No a ten Messi w koszulce Barcy to trochę Wisełkę z Krakowa przypomina. Taki trochę bogu piłki, a wiadomo, że miłość do Boga, nienawiść do wroga. A ja też Bogu jestem, hehe.
- Hajs masz? - pytam, ściągając z siebie nerkę Tadka, w której jest towar dla młodego. Trzymam to na tyle wysoko, by gówniak nie sięgnął. Bez kasy nie ma zabawy, co nie?